21 apr 2015

Nuove poesie tradotte in polacco da Joanna Wajs

Vanni Bianconi
przekład: Joanna Wajs


Kosmogonia


I know – mówisz do Loren, chociaż wcale nie wiesz,
co ją pobudza do płaczu (innego niż wtedy, gdy o szóstej rano zdziera
papier z naszego dnia albo gdy płacze z nudów, ze złości, z głodu). I know”.
Tak samo kosmolodzy zakładają istnienie dark matter, energy i flow.

Tyle wysiłków, by zrozumieć, rozpływa się jak alka-seltzer
zostawiony na mokrym kuchennym blacie; ich śladem
podąża smuga cienia, a jeśli objawia się w pisaniu, w mowie,
w metrum oddechu i materii, następuje rozejm.

Lecz to, co niepojęte, życie niewidzialne u swego początku,
twój wzrok niekiedy wypłaszał w minionych miesiącach
w ów punkt w powietrzu, który przy drgnieniu powiek staje się przeplatanym
rymem pomiędzy czernią twych źrenic, światłem i pomalowanymi rzęsami.

Uderzasz się o kant i Loren, która nie umie mówić, mówi ci: „Ainóu”,
a jeśli nawet uronisz jakąś łzę, to słodką i niespieszną,
podobną do twoich ciemnych, miękkich pożałunków, jasną niczym płatki

kwiatu koniczyny, ostatnia kropla mleka między wami i biel tej pierwszej kartki.  


Szczygieł


Przez duże okno twojego salonu
przyglądamy się ptakom w karmniku;
on zresztą tak samo ma duże okno,
tyle że w miniaturze, szeroki spadzisty dach i taras,
na którym przez całą zimę zasiewasz
coś w rodzaju przyjaźni.
Obserwujemy ptaki w porze ich obiadu,
a więc dla nas jest mniej więcej jedenasta,
kiedy się zlatują wśród furkotu skrzydeł
i bryzgów barw zuchwałe dzioby i oczka.
Zgłębiłeś zwyczaje różnych gatunków,
jak niegdyś poznałeś nawyki sąsiadów,
choć ptaki budzą w tobie znacznie więcej czułości,
także z powodu swej powierzchowności –   
weźmy te ordynarne babska z żółtą autostradą na głowie,
z nieodłącznym pieskiem przy nodze, przysmażone
przez gwiazdę głupoty
krążącą coraz bliżej.
Ptaki to co innego: sikorka w maseczce balowej,
pomarańczowa paplanina rudzika,
zięba, która boi się wszystkich,
i najgroźniejszy, choć niewielki i rzadkiej urody,
z jaskrawożółtym lusterkiem i ognistą plamką na łebku,
lecz ze straszliwym dziobem, dziobem, co nie żartuje:
szczygieł.
Jest już wiosna, ale gdy zbliża się pora obiadu,
ptaki wciąż zaglądają do twojej stołówki,
co będzie latem, nie wiadomo. „Tak samo zresztą,
jak nie wiadomo – nie omieszkasz dodać –
co będzie ze mną”.
(I nie chcesz słuchać, że najpewniej
rano będziesz spacerował po swoich górskich ścieżkach,
a po południu siedział właśnie tu, w ogrodzie,
z radiem, okularami, książką i gazetą).
Nim jednak włączymy tę starą zdartą płytę
rezygnacji, banału, przemijania i końca,
przypominasz sobie, że masz mi coś do pokazania,
i huśtasz wyjętą z lodówki foliową torebką,
w której leży piękny zamarznięty szczygieł;
widzisz jaskrawożółte lusterko i ognistą plamkę na łebku,
czujesz, jaki jest lekki, kruchy, jeśli nie liczyć dzioba,
tak, ten straszliwy dziób szczygła...

Kiedy piszę o tobie, na zewnątrz głośno zgrzyta
i może nawet krzesze kilka iskier spod ostrzy
ręczna kosiarka (twój ford gran torino).  

Nessun commento:

Posta un commento